Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 5 listopada 2024 01:26
PRZECZYTAJ!
Reklama

Śląski Amundsen

Krzysztof Lewicki dokonał rzeczy niezwykłej. Przez ponad miesiąc, w skrajnie trudnych, zimowych warunkach, przemierzał szlaki za kołem podbiegunowym. korzystał z ekwipunku, jaki mieli pionierzy polarnictwa - wełnianej odzieży, skóry renifera, namiotu tipi i suszonego mięsa. Towarzyszyła mu Inari, suczka rasy alaskan malamute. Krzysztof po raz kolejny przesunął granice swoich możliwości, ale jego marzenia sięgają dalej. Teraz przygotowuje się do zdobycia bieguna południowego w stylu „starych” polarników. Nikt tego nie zrobił od kilkudziesięciu lat.
Śląski Amundsen

Tę opowieść należy rozpocząć od wyjaśnienia, kim Krzysztof nie jest. Internet roi się od przygód podróżników-celebrytów. Z filmików wrzuconych do sieci wynika, że są prawdziwymi twardzielami i co chwila narażają życie. Od kuchni wygląda to inaczej. Mało w tym jest ekstremalnych przeżyć, a sporo medialnej aranżacji. Na „wyprawy” wyjeżdżają w najbardziej sprzyjających warunkach pogodowych i z całą paletą technologicznych udogodnień. W kwietniu, kiedy rozpoczyna się sezon turystyczny, na szlakach w szwedzkich górach za kołem podbiegunowym, robi się tłoczno od polarników-influencerów. Kręcą filmiki z dziką przyrodą w tle i opowiadają, że są sami w tej głuszy choć za plecami mają tłum podobnych sobie ludzi. 

Krzysztofa tam nie spotkacie.

 On na szlak wyruszył w połowie lutego. To najlepszy miesiąc do zimowych  podróży z psem. W styczniu  śnieg jest sypki i rani łapy. W lutym ziemia  zamarza. Za kołem podbiegunowym, w szwedzkich górach spędzili ponad miesiąc. Pokonali 267 km w skrajnie trudnych warunkach. Słupek rtęci w termometrze opadał do -29 stopni. Przy wietrze wiejącym  z prędkością 100 km/h temperatura odczuwalna wynosiła -40 st. O tej porze roku na szlaku Kungsleden nie ma turystów. Schroniska są zamknięte. W ekstremalnej sytuacji ratunku można szukać tylko w schronach awaryjnych.  W tym roku Krzysztof podniósł sobie  poprzeczkę niestandardowym ekwipunkiem. Używał wełnianej odzieży, za karimatę służyła mu skóra  renifera, na noc rozbijał namiot tipi, jakiego używają Saamowie, gospodarze tych ziem. 

Na targu w rodzinnym Mikołowie kupił mięso, z którego przyrządził pemnikan. 

- To nie była wyprawa rekonstrukcyjna, ale chciałem przetestować kilka kluczowych  elementów, które stosowali polarnicy  w pionierskich czasach. W ekwipunku miałem też nowoczesne rozwiązania,  takie jak elektronika, puchy, nar ty, liofilizaty - wyjaśnia Krzysztof. 

Wyprawie towarzyszyło trochę pechowych  sytuacji, wiele wyzwań z awariami  sprzętu, sporo trudnych emocji i wymuszone zmiany trasy. Na szczęście podróżnicy wrócili cało i zdrowo. Dzięki swoim wyprawom Krzysztof staje się coraz bardziej znaną postacią w hermetycznym świecie polskich podróżników i polarników. Wypracował swój styl i zasłużył na szacunek głównie z tego powodu, że nigdy nie idzie na skróty. Mógłby wybierać łatwe trasy, dogodne pory roku i wspierać się technicznymi nowinkami, ale nie chce łatwizny. Eksploruje obszary podbiegunowe, jak robiono to już za czasów Amundsena. 

Teraz pora na kolejny krok. 

Krzysztof Lewicki kiedyś tylko o tym marzył, ale teraz zaczął już planowanie. Zdobycie bieguna południowego to nie są przelewki, a w stylu jaki planuje, od kilkudziesięciu lat nikt tego nie dokonał. Tym razem Krzysztof pójdzie sam, bo dla psa taka wyprawa byłaby zbyt ryzykowna. To ogromne i kosztowne przedsięwzięcie logistyczne.  Jeśli mu się powiedzie, stanie się  jednym z najsławniejszych polskich podróżników. Więcej informacji na temat podróży i działalności Krzysztofa Lewickiego znajdziecie na www.dzikadroga.pl



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
PRZECZYTAJ
Reklama
Reklama
Reklama